poniedziałek, 5 września 2016

The "no-poo" method czyli mycie włosów bez szamponu


Słowem wstępu albo dobry kosmetyk to taki, który możesz zjeść


Witajcie, kochani!
Od jakiegoś czasu, mniej więcej od momentu, kiedy zamieszkałam z chłopakiem w Oslo, rozpoczęłam coś w stylu kampanii "zdrowe życie". Przyczyną była między innymi kandydoza, którą u siebie odkryłam, a raczej jej skutki. Bardzo chciałam nareszcie poczuć się dobrze, mieć miękką, świetlistą skórę, być pełna energii. Zaczęłam od odrzucenia większości gotowych produktów spożywczych, kupowanych w sklepach: jogurtów owocowych, ciastek, lodów, makaronów, pieczywa, gotowych sosów itd. Zamiast tego codziennie piekłam własny chleb (niestety, jeszcze na drożdżach), robiłam ciasta, ciasteczka, rogaliki śniadaniowe, babeczki - słowem, wszelkie wypieki, które zmieściły się w moim piekarniku. Zastąpiłam mleko krowie roślinnym, przestałam kupować wszystko, co zawierało w składzie syrop glukozowo-fruktozowy (muesli!). Następnie moje zainteresowania poszerzyły się do wspomagania diety takimi rzeczami jak ocet jabłkowy lub zakwas buraczany - które też postanowiłam samodzielnie przygotować.
Następny krok był właściwie momentem przełomowym, kiedy trafiłam w internecie na filmik, który podkreślał, że kosmetyki są prawie jak jedzenie - ok. 70% ich składu jest wchłaniane przez skórę (wyobrażacie sobie wypić szampon?). Dodałam więc dwa do dwóch i w mojej głowie zabłysła lampka: jeśli chcę naprawdę odżywić organizm dobrymi rzeczami, to kosmetyki, których używam, również muszą ten organizm odżywiać. Nie jest przecież sekretem, że dezodoranty, pasty do zębów, kremy i szampony, których używamy, pełne są toksyn, chemikaliów i wszystkiego innego, czego w życiu nie zaryzykowalibyśmy zjeść (tutaj muszę dodać, że mimo ogólnej świadomości, i tak nie zwracamy na to uwagi. Ja sama całe życie wiedziałam, że dezodoranty swoim składem zwiększają ryzyko raka, a ładowałam go pod pachy jak szalona).
No dobrze, ale produkty naturalne, organiczne, 100% vegan i takie tam - są strasznie drogie! A ponieważ jestem strasznym cynikiem, to nawet widząc te hasła, nigdy do końca nie zaufam składowi. No i byłam w kropce.
Ale ponieważ byłam naprawdę zdeterminowana (szkoda, że dopiero, kiedy moje zdrowie zaczęło się ostatecznie sypać), zaczęłam szukać w internecie różnych porad, kanałów i osób, które również chciały odrzucić komercjalne kosmetyki. Okazało się, że takich osób jest całe mnóstwo! Co więcej, prawie każda z tych osób wytwarzała swoje własne kosmetyki. Ich wyrób okazał się wręcz banalnie prosty, bardzo tani i dający duuużo radości.
Pozostała jedynie kwestia szamponu. Cały internet jednogłośnie przekonywał, że należy myć włosy roztworem sody oczyszczonej z wodą, a następnie płukać rozcieńczonym octem jabłkowym. Ja jednak, po pierwszej próbie, całkowicie odrzuciłam ten pomysł - włosy były tłuste u nasady i strasznie przesuszone przy końcach. Później obejrzałam filmik, tłumaczący, że soda z natury zasadowa niszczy środowisko naturalne skóry głowy (lekko kwasowe), pozbawiając włosy naturalnej ochrony, wysuszając i zmuszając to jeszcze większej produkcji łoju. Co z tego, że potem unormujemy pH octem, skoro dokonaliśmy już tych zniszczeń?

Bez szamponu?


Aż w końcu dotarłam do najgłębszych odmętów internetu, który radził metodę "no-poo" (no shampoo), ale nie taką z zastępczą sodą i octem, tylko z samą wodą. Brzmi dziwnie. Szczerze mówiąc, w ogóle nie uwierzyłam, że to mogłoby działać. A jednak postanowiłam spróbować. Pierwsze kilka dni - wiadomo - włosy strasznie tłuste, skóra głowy swędząca, ogólne uczucie ohydy na głowie. Jako osoba, która potrafiła myć włosy nawet dwa razy dziennie (!) - tak się przetłuszczały - strasznie cierpiałam. A jednak po ponad tygodniu coś się zaczęło zmieniać. Jak przez ostatnie dni, zwyczajnie ustawiłam głowę pod prysznicem z ciepłą wodą i przez około dwie minuty masowałam skórę głowy, na koniec "przepłukując" całe włosy - oczywiście cały czas wodą. Już podczas mycia włosy stały się na dotyk zupełnie inne niż poprzednio. A po wyschnięciu wyglądały tak:



Nie wiem jak dla was, ale dla mnie są to super miękkie, puszyste, trochę (bardzo) zniszczone przy końcach i z pewnością nietłuste włosy.
Tak więc, dla tych, którzy lubią eksperymentować i nie boją się wrogiej opinii publicznej - naprawdę polecam spróbować. Natomiast dla tych was, którzy chcieliby coś zmienić, ale nie tak drastycznie - w kolejnych postach na pewno podam przepis na domowy szampon. Muszę go tylko sama przetestować ;)
Trzymajcie się, kochani!

(proszę pamiętać, że wszystko o czym piszę, jest rezultatem moich własnych przemyśleń, spostrzeżeń i doświadczeń. Nie jestem lekarzem ani autorytetem z dziedziny medycyny, więc proszę nie traktować moich słów jak jedyną słuszną prawdę!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz