Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przepisy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przepisy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 maja 2017

Pyszny, zdrowy i szybki - "budyń" jaglany według 5 przemian

Witajcie, kochani!

Nareszcie zawitały do nas pierwsze ciepłe dni. A jak słońce, to wiadomo - nie chce się tracić czasu na długie gotowanie posiłków. Najlepiej na śniadanie wciągnąć coś szybkiego i łatwego w obsłudze. Dobrze jeszcze, żeby dostarczało dużo energii, bo przecież zamierzamy nadrobić wszystkie zaległe "outdoorowe" czynności.
Dzisiaj ja właśnie miałam taki problem, a z pomocą przyszedł mi mój ulubiony budyń jaglany. Nie dość, że robi się go w mgnieniu oka, to jest pyszny i sycący. Idealnie na pierwsze ciepłe dni :)
Żeby jednak było lepiej, przygotowałam mój budyń według tradycji Pięciu Przemian, czyli zgodnie z zasadami tradycyjnej medycyny chińskiej. Tak przygotowane dania, których składniki zawierają wszystkie pięć elementów, mają dostarczyć to, co najlepsze w potrawie, zapewnić nam zdrowie, łatwość trawienia i energię. Stosując na co dzień kuchnię Pięciu Przemian można ponoć znacznie schudnąć i ustrzec się na stałe od chorób. Należy jednak pamiętać, aby nie pomylić kolejności. Zawsze jako pierwszy wchodzi smak słodki (Ziemia), następnie ostry (Metal), potem słony (Woda), a na koniec kwaśny (Drewno) i gorzki (Ogień).


Potrzebujemy

  • szklankę kaszy jaglanej (lub mąki jaglanej)
  • szklankę mleka roślinnego (migdałowe spisuje się moim zdaniem najlepiej)
  • szklankę wody
  • garść rodzynek lub daktyli
  • łyżkę siemienia lnianego
  • ćwierć łyżeczki imbiru
  • płaską łyżeczkę cynamonu
  • szczypta soli
  • połówkę kwaśnego jabłka (lub plaster cytryny, lub garść wiśni)
  • pół łyżeczki kurkumy (opcjonalnie również pół łyżeczki kakao)
  • łyżkę dowolnego słodzika (u mnie ksylitol, ale może być też miód - dodajemy po wystygnięciu)

Sposób przygotowania:

Zanim zabierzemy się za gotowanie, zmielimy kaszę na mąkę. Nasza "jaglanka" nabędzie wtedy aksamitną konsystencję, a w smaku upodobni się do kaszy manny lub budyniu. Można zmielić kaszę zarówno blenderem ręcznym lub automatycznym, jak i młynkiem do kawy. Teraz jesteśmy gotowi do gotowania :)



Do rondelka wlewamy wodę i mleko, doprowadzamy do wrzenia. Wsypujemy naszą mąkę jaglaną z rodzynkami i siemieniem - element Ziemi. Po pięciu minutach dodajemy przyprawy: cynamon i imbir - element Metalu. Mieszamy, dodajemy szczyptę soli - element Wody, ponownie mieszamy, a następnie dorzucamy wybrane owoce - element Drewna. Po przemieszaniu dodajemy również kurkumę (można tu również dodać kakao) - element Ognia. 
Na koniec słodzimy i gotujemy na wolnym ogniu tak długo, aż po spróbowaniu kasza nie będzie twarda. Zazwyczaj gotowanie łącznie zajmuje do 20-30 minut. Zdejmujemy teraz rondelek z ognia i rozdzielamy zawartość na dwie miseczki. Można dla smaku dokroić kawałek banana lub skropić sokiem owocowym. 
Voila!


Słowem zakończenia


Podany przeze mnie przepis oprócz tego, że ugotowany jest zgodnie z zaleceniami medycyny chińskiej, zawiera rząd cudownych składników. Siemię lniane działa osłonowo i regulująco na błonę śluzową układu pokarmowego, poprawia działanie jelit. Dzięki zawartości nienasyconych kwasów tłuszczowych zapobiega stanom zapalnym i wspomaga odporność. Kurkuma, uważana za najbardziej dobroczynną przyprawę świata, działa jak naturalny antybiotyk. Badania, których pionierem jest Dr Bharat Aggarwal z Centrum Badań nad Rakiem w Houston, potwierdziły, że kurkuma jest jednym z najmocniejszych przeciwutleniaczy o bardzo silnym działaniu przeciwzapalnym, przeciwwirusowym, przeciw-bakteryjnym, oczyszczającym i antynowotworowym.
No i jak tu się oprzeć takiemu śniadaniu? Po prostu się nie da ;)

wtorek, 18 października 2016

Dyniowe placuszki na słodko - bezglutenowe, bez cukru!

Słowem wstępu

Dzień za dniem mija, a Oslo coraz bardziej przypomina namoczone w mleku płatki corn flakes: sterty liści przylgnięte mokro do ziemi, we wszystkich odcieniach żółci i pomarańczu. Jest to dla mnie moment, kiedy przechodzę z letniego "jestem wszędzie i robię wszystko" do jesiennej melancholii i narzekania na wszystko - oczywiście z bezpiecznego dystansu, owinięta kocem z kubkiem czegoś ciepłego.
Tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie, kiedy pogoda ma się tak jak się ma, chce się wnieść do otoczenia coś rozgrzewającego i wesołego. Przykładem czegoś takiego jest dla mnie dynia i wszystko z niej zrobione, dlatego dzisiaj uraczę was kolejnym przepisem, tym razem na słodkie dyniowe placuszki.

Potrzebujemy:

  • ćwiartkę małej dyni (po obraniu i zmieleniu powinna wyjść około szklanka musu dyniowego)
  • 1/3 szklanki zmielonych migdałów (lub mąki migdałowej)
  • 2 jajka
  • 2 łyżki jogurtu naturalnego
  • 2 łyżki roztopionego oleju kokosowego (lub innego tłuszczu)
  • 1 szklanka mąki ryżowej (lub innej wybranej)
  • 5-10 posiekanych daktyli (zależy, jak słodkie lubicie ;>)
  • 1,5 łyżeczki sody (lub proszku do pieczenia)

Sposób przygotowania:

Dynię kroimy w małe kosteczki i pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni przez 10-20 minut - aż widocznie zmięknie. Tak upieczoną dynię wrzucamy do blendera lub do miski, a następnie dodajemy jajka, jogurt, olej i daktyle. Wszystko razem miksujemy do uzyskania gładkiej masy, po czym dodajemy wymieszane wcześniej suche składniki. Teraz wystarczy przemieszać wszystko ręcznie, najlepiej dużą drewnianą łyżką. Następy krok to rozgrzanie patelni. Nie smażymy placuszków na tłuszczu, dlatego nie nalewamy żadnego oleju ani oliwy, tylko bezpośrednio nalewamy ciasto na patelnie, formując małe okrągłe medaliony. Pieką się one bardzo krótko, dlatego uważajcie, by ich nie spalić ;) Gotowe!




Słowem zakończenia


Osobiście wypróbowałam już kilka wersji dla tych dyniowych "penkejków" i uważam, że smakują obłędnie podane z bananem i polane syropem klonowym (mój chłopak maniakalnie potakuje, kiedy to piszę). Tym, którym brakuje jeszcze troszeczkę słodkości, polecam dodać na wierzch jeszcze kilka posiekanych daktyli.
Muszę się przyznać, że odkąd upiekłam je po raz pierwszy, robię je teraz codziennie. Są wyśmienite, a ja nie mogę się od nich oderwać!
Pozdrawiam ciepło ;)

wtorek, 11 października 2016

Rozgrzewający krem dyniowo-imbirowy z nutką kokosa

Słowem wstępu

Witajcie, kochani!
Jeszcze tydzień temu wychodziłam z mieszkania w samej bluzie (ba! w weekend było tak gorąco, że nawet bluza wydawała się katorgą!), natomiast przedwczoraj, całkiem znienacka, Oslo zaatakowała zimnica. Termometry pokazują od 5 do 9 stopni, ale mam wrażenie, że odczuwalna temperatura jest jeszcze niższa. Wszystko to wina przenikliwego morskiego wiatru, który niekiedy aż ugina drzewa. Brrr!
W taką pogodę nie marzę o niczym tak bardzo jak o tym, by zawinąć się w koc z kubkiem kakao w dłoni i książką w drugiej. Czasami jednak głód wypędza mnie z łóżka. I tutaj na ratunek przychodzi cudowna, rozgrzewająca zupa z dyni z imbirem. Pierwszy garnek został pochłonięty tuż po ugotowaniu! Jak dla mnie, nie ma nic lepszego, kiedy za oknem jest tak szaro. :)


Potrzebujemy:

zupa:

  • ćwiartkę dużej lub połówkę małej dyni (około 1,5 kg)
  • bulion warzywny (korzeń pietruszki, seler, por, marchew, ziele angielskie, liść laurowy, natka pietruszki)
  • około 40g świeżego imbiru (ja lubię bardzo imbirowy smak, można dać mniej)
  • 1 cebula
  • pół główki czosnku
  • 1 łyżka oleju rzepakowego (najlepszy do smażenia ;>)
  • kmin rzymski
  • pół łyżeczki papryki ostrej
  • pół łyżeczki papryki słodkiej

przybranie:

  • mleko kokosowe
  • garść pestek dyni
  • świeża kolendra

Sposób przygotowania


Jako pierwszy przygotujemy bulion. Ćwiartkę selera i po jednej sztuce: pora, marchewki, pietruszki zalewamy ok. 2 litrami wody; dodajemy dwa liście laurowe, trzy ziela angielskie i posiekaną natkę pietruszki. Gotujemy pod przykryciem na małym ogniu przez 1-2 godzin, aż por widocznie zmięknie, a z garnka będzie się wydobywał satysfakcjonujący zapach.
Kiedy bulion będzie już gotowy, wyławiamy wszystkie warzywa i wrzucamy do garnka pokrojoną w kostkę (nie musi być drobna) dynię. Będzie się gotowała przez kolejne 20-25 minut.
W tym czasie obieramy i siekamy drobno cebulę, tak samo imbir (ja trę imbir na tarce, na małych oczkach). Na patelni rozgrzewamy olej i smażymy cebulę aż się zeszkli. Następnie dodajemy imbir i przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku; doprawiamy kminem i papryką. Wszystko mieszamy i smażymy około pół minuty (nie dłużej - nie chcemy przesmażyć czosnku i imbiru). 
Kiedy dynia zmięknie, wyłączamy ją i dodajemy do garnka mieszkankę z patelni. Wszystko bardzo dokładnie blendujemy, doprawiamy do smaku solą.
W tym momencie możemy udekorować naszą zupę kokosową śmietanką*, pestkami dyni i świeżą kolendrą. Gotowe!

*Kokosowa śmietanka: 

Schłodzoną przez noc w lodówce puszkę mleka wyjmujemy i delikatnie otwieramy. Uważamy, aby zebrana na górze stała część nie zmieszała się z cieczą. Wybieramy łyżeczką część stałą, (resztę możemy później użyć do smoothie) i miksujemy do momentu, aż krem nabierze bardziej puszystej konsystencji. 

Słowem zakończenia

Przepis na dyniowo - imbirowy krem należy do jednych z prostszych i przyjemniejszych, z jakimi się zetknęłam. Dodatkowo, jeśli odrzuci się dodatki, jest naprawdę tani w wykonaniu... i bardzo wydajny! Jedną miseczką z powodzeniem można napełnić swój brzuch tak, że nie będzie się głodnym przez kolejne dwie godziny. No i najważniejsze: już po pierwszej łyżce przez ciało przechodzi cudowna fala ciepła... Nic, tylko gotować i jeść! Smacznego ;)

sobota, 17 września 2016

Żurawinowe fantazje na początek jesieni :)

Słowem wstępu


Zbliża się jesień, a półki sklepowe tutaj w Norwegii wypełniają się nie dynią, lecz... świeżą żurawiną. Z całego serca kocham te małe, czerwone owocki, ale zawsze przyprawiało mnie o białą gorączkę to, że w Polsce można ją dostać zazwyczaj tylko w wersji suszonej: z cukrem i olejem.

Mało kto zdaje sobie sprawę, jakim skarbem jest świeża żurawina. Oprócz całej gamy witamin (B1, B2, B6, C, E, karoten) oraz minerałów (sód, potas, fosfor, magnez, wapń, jod, żelazo) jest również silnym przeciwutleniaczem. Przede wszystkim jednak działa bakteriobójczo i przeciwgrzybiczo (szczególnie dobra na infekcje dróg moczowych), a także oczyszcza organizm z toksyn. W sumie - prawdziwy super owoc! 
Na szczęście w moim domu pojawiło się kilka dni temu wiaderko świeżej żurawiny. Długo nie musiałam myśleć; na następny dzień powstała z nich korzenna konfitura. Idealna do mięs, owoców morza, ale też naleśników, świeżo upieczonego chleba czy do jogurtu.
Jako że to już pewnie ostatnie takie ciepłe promienie słońca, zdecydowaliśmy się na wersję konfitury w towarzystwie krewetek z grilla :)



Potrzebujemy:

  • 850g świeżej żurawiny
  • 100 ml syropu klonowego
  • 1 łyżka octu balsamicznego
  • sok z jednej pomarańczy i otarta z niej skórka
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 4 ziarna ziela angielskiego
  • 1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
  • 1/4 łyżeczki pieprzu cayenne lub chili 
  • łyżka świeżego, startego drobno imbiru
  • pół łyżeczki goździków

Sposób przygotowania:

Ziele angielskie i goździki mielimy na proszek - ja robię to w młynku do kawy, można to zrobić równie dobrze w moździerzu. Następnie podgrzewamy patelnię i przesypujemy na nią wszystkie przyprawy; prażymy je przez chwilę, aż rozejdzie się przyjemny korzenny aromat. Uważamy, aby ich nie przypalić!
Do żurawiny dodajemy syrop klonowy, ocet i pomarańczę, następnie dosypujemy przyprawy. Całość, co jakiś czas mieszając, gotujemy na małym ogniu przez ok. godzinę.
Po ugotowaniu od razu przelewamy do wyparzonego słoika i zakręcamy. Gotowe!


Słowem zakończenia:

U mnie w całym domu unosi się teraz niesamowity korzenno-żurawinowy zapach. Nie jest to jednak jedyny zapach: koło łazienki "studzą się" nowe partie mydełka o zapachu lawendy i pomarańczy. Jeśli chcecie dowiedzieć się, co z tego wyjdzie i jak zrobić coś takiego samemu, serdecznie zapraszam do śledzenia bloga ;)
Trzymajcie się, kochani!

piątek, 9 września 2016

Pyszny i prosty przepis na chleb... bez mąki!

Słowem wstępu


Witajcie, kochani!
Tak jak obiecałam w poprzednim wpisie, dziś przedstawię Wam naprawdę prosty i zaskakująco smaczny przepis na chleb - bez użycia mąki.
Ci z Was, którzy czytali moje wcześniejsze posty, wiedzą, że walczę z candidą; jedną z zasad podczas takiej walki jest niespożywanie glutenu czyli wyłączenie z diety produktów, m.in. na mące pszennej. Mi osobiście bardzo trudno było się z tym zmierzyć, ponieważ odkąd zaczęłam piec własne chleby, całkowicie się od nich uzależniłam. Nie ma przecież nic wspanialszego na świecie niż chrupiąca piętka gorącego chlebusia, dopiero co wyjętego z piekarnika. Do tego troszkę masełka, domowa konfitura wiśniowa... Pycha! Wracając jednak do glutenu - kiedy się z niego rezygnuje, nagle okazuje się, że nie można jeść prawie nic, co zwykło się jadać na co dzień: makaronów, pieczywa, ciast (!), ryżu... I jak teraz żyć?!
Na szczęście na pomoc przyszedł mi ten przepis, który, po wypróbowaniu, na stałe zagości w moim jadłospisie. A zatem przejdźmy do przygotowania :)


Potrzebujemy:

  • 1 szkl. kaszy gryczanej niepalonej (jaśniejsza od tej prażonej)
  • 1 szkl. kaszy jaglanej
  • 1 łyżka soli
  • 1 łyżka oliwy z oliwek
    + opcjonalnie
  • 2 łyżki siemienia lnianego 
  • 2 łyżki otrębów
    lub
  • 2 łyżki prażonej lub czerwonej, bardzo drobno posiekanej cebuli
  • 100g drobno pokrojonych zielonych oliwek
  • ok. 1/4 łyżeczki pieprzu (najlepiej świeżo zmielonego)
  • pół łyżeczki tymianku

Sposób przygotowania:

  1. Kaszę gryczaną wraz z kaszą jaglaną wsypujemy do dużej miski i zalewamy zimną wodą. Mieszamy lekko dłonią, a następnie wylewamy mętną wodę. Robimy tak jeszcze 2-3 razy, aż woda się wyklaruje.
  2. Ponownie zalewamy kasze zimną wodą tak, aby wody było przynajmniej dwa razy więcej niż ziaren lub tak, by do krawędzi naczynia brakowało szerokości trzech palców.
  3. Wstawiamy naczynie do ciemnego, ciepłego miejsca (najlepiej do szafki kuchennej) na dwie doby. Uwaga: należy co jakiś czas zaglądać do miski i upewniać się, że woda zakrywa kasze. Ponieważ przez ten czas będą one "pić" wodę i pęcznieć, mogą wyjść ponad poziom wody - wtedy trzeba wody dolać.
  4. Po upływie 48 godzin wyjmujemy naczynie i odlewamy całą wodę. Nie trzeba kasz wyciskać, mogą pozostać "ciapciowate", z resztką wody na dnie.
  5. Dodajemy sól i dokładnie blendujemy całość, do uzyskania masy o konsystencji lekko zastygłego błota ;)
    Masa nie powinna być jednak zbyt rzadka - jeśli tak jest, można odsączyć ją na sitku.
  6. Teraz możemy dodać to, na co mamy ochotę. Mogą to być podane wyżej składniki lub też ziarna słonecznika, dyni, suszone śliwki nasiona czarnuszki itd.
  7. Przekładamy naszą masę do keksówki, wyłożonej papierem do pieczenia i wygładzamy mokrą łyżką. Wstawiamy do piekarnika na 12 godzin lub najlepiej na noc - jeśli robimy to wieczorem.
  8. Po tym czasie nastawiamy piekarnik na 180 stopni i od momentu, kiedy piekarnik uzyska daną temperaturę, odmierzamy równo 60 min.
  9. Po godzinie wyłączamy piekarnik, wyjmujemy chleb i pozwalamy, aby wystygł. Jesienią i zimą najlepiej wystawić foremkę za okno. 
  10. Kiedy chleb wystygnie i stwardnieje, możemy go śmiało kroić :)
Twój chleb jest za niski?
Tak przygotowany chleb naturalnie nie będzie bardzo wysoki. Jeśli natomiast chcemy uzyskać wersję bardziej puszystą i wyrośniętą, wraz z solą dodajemy do masy łyżeczkę sody oczyszczonej.
Po wyjęciu z piekarnika jest mokry i ciapciowaty? 
To nic. Gorące kasze mogą być lekko wodniste i przypominać bardziej płynną kaszę mannę niż chleb. Wystarczy, że się schłodzą - już po paru godzinach w zimniejszej temperaturze powinny się "ustalić".


Słowem zakończenia


Mam nadzieję, że dany przepis przypadnie Wam do gustu i będzie cieszył tak samo, jak mnie. Jeśli upiekliście już swój chleb bądź próbowaliście podobnego przepisu wcześniej - podzielcie się ze mną wrażeniami! Chętnie zapoznam się z tipami, jak można chlebek jeszcze bardziej ulepszyć, z czym najlepiej smakuje i jakie są odczucia Waszych kubków smakowych ;)
Trzymajcie się, kochani!