sobota, 8 kwietnia 2017

Beautiful with Thanaka - czyli magiczny proszek z Birmy albo skąd u Birmanek taka piękna cera

Kochani!
Już od jakiegoś czasu nie dzieliłam się z Wami żadnymi wieściami jedzeniowymi czy też kosmetycznymi, z którego to powodu jest mi naprawdę przykro. Jednak moja nieobecność tutaj - spędzona między innymi na podróżach po Azji - zaowocowała całym mnóstwem pomysłów i spostrzeżeń na temat szczęśliwego, naturalnego życia... i nie tylko ;)


Birmański sposób na piękno

Jednym z takich spostrzeżeń był dziwny biały krem (maseczka? proszek?), który Birmanki nosiły na twarzach, a czasem nawet szyjach i ramionach.


Zastanawiało mnie oczywiście, co takiego jest w tym specyfiku, że kobiety (ale i wielu chłopców) noszą go bez przerwy, a co więcej traktują go jako jakiś rodzaj upiększającego kosmetyku. Przyzwyczajona do bardziej "europejskiego" kanonu piękna i zwyczajów, trochę byłam zdziwiona, że nie zmywa się go przed wyjściem z domu, a wręcz odwrotnie. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, żeby gdzie indziej kobiety tak ochoczo hasały z żółto-białymi maseczkami na twarzach, dlatego natychmiast postanowiłam dowiedzieć się od miejscowych, o co tutaj chodzi.

W ten właśnie sposób dowiedziałam się o cudownej Tanace albo tłumacząc dokładniej - o proszku z drzewa Thanaka. Bo jest to właśnie proszek i pozyskuje się go, ucierając korę, drewno lub korzenie drzewa z wodą. Robi się to na specjalnych ceramicznych płytach, wydrążonych wokół, tak by nadmiar wody był odprowadzany. Co ciekawe, ponoć jest to tradycją już od ponad 2000 lat ... i nie wygląda na to, by coś miało się szybko zmienić ;)

No dobrze, ale co dalej? 
Okazuje się, że nakładana na skórę tanaka spełnia naprawdę wiele funkcji (spośród nich najważniejsza jest oczywiście funkcja obyczajowa). Między innymi, jest to naturalny filtr przeciwsłoneczny. Oprócz tego, chroni cerę przed pyłem i brudem, ale co najważniejsze: dzięki niej cera nie przetłuszcza się (minimalizuje wydzielanie się sebum), za to zostaje przez cały dzień miękka, świeża, gładka i ... pachnąca. Pachnąca - ponieważ naturalny zapach tego mazidła jest bardzo zbliżony do zapachu drzewa sandałowego. Czasami do różnych wersji zapachowych dodawane są jeszcze inne olejki, jednak moim zdaniem jest to w zupełności zbędne.
Bardzo zainteresowała mnie cała ta sprawa z kosmetykiem, dlatego zapytałam jedną z lokalnych Birmanek, co jej daje nakładanie tanaki. Odpowiedziała, że dzięki niej czuje się atrakcyjniejsza: odpowiednio nałożona, na przykład na kształt liści na policzkach, podkreśla rysy twarzy. Poza tym - powiedziała - jej mama nakładała tanakę przez całe życie i jej cera jest teraz dużo młodsza i zdrowsza niż jej samej. Ona oczywiście też używa proszku, ale często jej się nie chce. Poza tym, ostatnio modne zachodnie kosmetyki sprawiły, że woli czasami użyć kremu znanej marki.

Muszę przyznać, że historia o pięknej, promiennej cerze, która w tak gorącym klimacie nie będzie się przetłuszczała, zupełnie mnie kupiła. Tak, że i ja kupiłam później małe pudełeczko na próbę, a następnego dnia wymalowałam sobie całe policzki.


Kiedy teraz sobie przypomnę, jaką wywołało to reakcję, myślę, że nie było lepszego sposobu, aby zyskać sobie sympatię zwykle zdystansowanych i nieśmiałych Birmańczyków. Gdziekolwiek nie poszłam, towarzyszyły mi szczere uśmiechy i nieśmiałe okrzyki: "Beautiful with thanaka!". Co chwilę zatrzymywana byłam przez kogoś, kto tylko chciał mnie poklepać po ramieniu, pokazać na moje policzki i unieść kciuk w górę. Czułam, że ludzie traktują mnie z miejsca bardziej otwarcie i serdecznie; w ich oczach widać było autentyczną radość na widok, że podziela się ich tradycję.
A co do uczucia - wieczorem, bo pełnym wrażeń, męczącym dniu, przepełnionym wędrówkami po ruchliwych, zatłoczonych ulicach, miałam okazję na własnej skórze doświadczyć cudownego działania kremu. Po zmyciu jego resztek z twarzy, moja cera była jakby odświeżona, a w dotyku była miękka jak po naprawdę długim zabiegu spa. Różnicę było widać nawet po spojrzeniu w lustro - twarz nie była, jak zwykle po tak męczącym dniu, szara i z widocznymi niedoskonałościami. Zamiast tego była pełna blasku, widocznie gładka i czysta. 
Słowem - istna cud-maseczka!
Po tym eksperymentalnym dniu tak pokochałam tanakę, że więcej nie rozstałam się z nią na krok. Ze swojej wyprawy przywiozłam do Europy cztery opakowania - mam nadzieję, że wystarczy do następnej podróży! 
A dziwne spojrzenia przechodniów mnie nie peszą. Oni przecież nie wiedzą, jaką cudowność noszę na twarzy ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz